środa, 30 listopada 2011

7 lat w Irlandii

Dokładnie dzisiaj mija 7 lat kiedy wyjechałam do Irlandii. 30 listopada 2004 roku wraz z przyjaciółką Asią, Kingą i jej koleżanką wczesnym rankiem znalazłyśmy się na lotnisku w Krakowie.

pożegnanie na lotnisku w Krakowie

Razem z Kingą i jej koleżanką leciałyśmy do Londynu Stansted.
To był mój pierwszy lot samolotem i do końca nie zdawałam sobie sprawy z wymogów lini lotniczych i ograniczeniach bagażu. Miałam ze sobą dużą torbę, torbę podręczną która wyglądała jak duża torba i plecak. Jechałam w końcu na półroczny lub roczny wyjazd do Irlandii, takie miałam założenia. Na lotnisku otoczona przyjaciółmi nie do końca zdawałam sobie sprawę że jadę do innego kraju, gdzie wszystko jest nowe i nieznane. Kinga z koleżanką jechała do swojej siostry w Anglii, gdzie chciały podjąć pracę i podreperować swój budżet. Ja jechałam do Irlandii gdzie miałam tylko 2 bliskie osoby brata i wieloletniego przyjaciela. W Londynie rozstałam się z dziewczynami i kilka godzin czekałam na swój lot do Cork. Wtedy poczułam pustkę i strach uświadamiając sobie że to nie jest tak jak mi się wydawało.
Siedząc kilka godzin na lotnisku przerażała mnie perspektywa braku znajomości języka i obcy nieznany kraj. Do tego doszedł strach o bagaż bo zostały mi 2 podręczne bagaże a można było mieć tylko jeden. Pamiętam, polską parę która dosiadła się koło mnie czekając też na swój samolot i rozmowy, że rygorystycznie przestrzegają wymogów bagaży. Przestraszona spakowałam wszystko z plecaka do dużej torby a plecak wyrzuciłam do kosza. Teraz miałam już jedna torbę za to dużą. Odprawa przeszłam bez problemu nikt nawet nie popatrzył na mój bagaż, podczas kontroli osobistej musiałam tylko pokazać parasolkę i sama już szukając bramki trafiłam do swojego samolotu. W Cork wylądowałam oko godziny 19.00 było już ciemno, jadąc z lotniska położonego na wzgórzu do swojego miejsca zamieszkania widziałam mnóstwo światełek pobliskiego miasteczka.

tak teraz wygląda stary terminal lotniska w Cork

Wchodząc do nowego lokum, uświadomiłam sobie co ja tu robię, było mi smutno i tęskno, rozpłakałam się i chciałam wracać do swojego Krakowa.
Długo w Cork nie mogłam znaleźć swojego miejsca, Cork mi się nie podobał, wszystko wydawało mi się takie stare i zniszczone inaczej sobie wyobrażałam zagranicę. Tęskniłam za przyjaciółmi i normalnym życiem, moja znajomość angielskiego okazała się zerowa i to było dla mnie bardzo trudne. Pamiętam jak wybierając się do sklepu po zakupy kupowałam w Tesco produkty szukając po obrazkach. Raz chciałam kupić sos grzybowy w torebce i szukałam opakowania z grzybami, znalazłam zadowolona ale okazało się, że to wcale nie był sos grzybowy ;)
Uczyłam się mozolnie różnych słówek z życia codziennego. W grudniu zachorowałam i choroba długo mnie trzymała w mieszkaniu było zimno, ogrzewania praktycznie nie było i choć na zewnątrz było najwyżej 10 stopni w domu było prawie tyle samo. W domu chodziłam ubrana w golf, sweter i w szlafrok. Chorowałam ponad miesiąc nawet tuż przed świętami 22 grudnia byłam u lekarza z którym porozumiewałam się za pomocą słownika. Moje imię pan doktor napisał tak: Agnizszlu, nazwisko tez było całkiem przekręcone.
Pierwsze święta były skromne, wigilia spędzona z bratem i przyjacielem. Mieliśmy tylko barszcz czerwony z uszkami, które były z pieczarkami bo grzybów tu nie było i pierogi które robiłam sama pierwszy raz. Był tylko jeden rosyjski sklep w którym dostępne było kilka polskich produktów takich jak kapusta kiszona, ogórki itp.


Tęskniłam za przyjaciółmi, wychodząc codziennie do sklepu, po drodze wstępowałam do kafejek internetowych, gdzie można było tanio zadzwonić, siedziałam godzinę w budce telefonicznej i za 2 euro dzwoniłam do bliskich. Dawało mi to siłę i nadzieję oraz poczucie bliskości mimo tysięcy kilometrów. Widziałam wszystko na bieżąco co u nich się dzieje i oni wiedzieli co u mnie.
Dziś pomimo dostępności internetu, skypa, gg, kontakt ten stał się bardziej sporadyczny, czego bardzo żałuję, każdy ma już swoje sprawy. W końcu nie ma mnie już tyle lat a co 3 miesiące i tak jestem w Polsce.

jedna z ulic w Cork

Przez te 7 lat dużo się zmieniło, w Cork też jest łatwiej mamy kilka polskich sklepów, polską księgarnię, polskiego księdza i polskie msze. Mam w domu polską telewizję i internet, nie muszę już chodzić do kafejki by sprawdzić pocztę czy zadzwonić.
Początki zawsze są trudne zwłaszcza jak nie wiemy co nas czeka.
Przez te lata udało mi się poznać piękne zakątki Irlandii, nauczyć się języka i zrealizować niektóre swoje marzenia. Dziś czuję się tu dobrze a przez nową technologię jestem z bliskim w stałym kontakcie. Przez skypa łącze się z Kingą, plotkujemy wykonując swoje codzienne obowiązki. Tęsknota nie jest już tak odczuwalna bo jest tu ze mną mój kawałek Polski :)
Dzięki tanim liniom lotniczym podróż do Krakowa trwa tylko 2.5 godziny.
Dziś w Cork pogoda była okropna cały dzień padał deszcz :( a wieczorem nawet była krótka burza której nigdy wcześniej nie zauważyłam w Irlandii.
Dostałam też drobny upominek z tej okazji oczywiście niebieski :)

mydło ręcznie robione

14 komentarzy:

  1. Kurcze smutna ta historia ja chyba bym się na to nie zdecydowała, nasuwa mi się tylko jedno pytanie oczywiście nie musisz odpowiadać ale czy nie żałujesz teraz tej decyzji i czy odnalazłaś szczęście?? Pozdrawiam serdecznie!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. hahaha w tym samym czasie byłyśmy u siebie :)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Gdybym wiedziala przed wyjazdem to pewnie bym sie nie zdecydowala na wyjazd. W 2004 roku w Polsce pracowalam na 2 etaty i ledwo co starczalo od wyplaty do wyplaty, chcialm cos zmienic i ten wyjazd dawal mi taka szanse.
    Dziś jestem tu szczesliwa choc wierze ze kiedys wroce do Krakowa :)

    OdpowiedzUsuń
  4. każdy z nas wiele doświadczył...cóz powiedzieć co nas nie zabije to wzmocni.. . :)

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja zazdroszczę tej odwagi, której mi zabrakło! Chociaż dalej wierzę, że kiedyś wyjadę do Anglii!

    OdpowiedzUsuń
  6. Aguniu, byłaś bardzo dzielna. Zdobyłaś się na podróż w nieznane i dałaś radę. :) ściskam Cię mocno w tą rocznicę :)
    piękne mydło dostałaś :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Oj, az trudno uwierzyc, ze to juz tyle lat... Patrze w lustro i na to zdjecie z lotniska, ktore zamiescilas i zastanawiam sie, gdzie jest ta mloda, pelna optymizmu i wiary dziewczyna?? Ech... Ale to nie do konca smutna historia... Ja powiedzialabym, ze raczej nostalgiczna i jeszcze nie zakonczona..:)sciskam mocno

    OdpowiedzUsuń
  8. Wspaniała historia. Podziwiam Cię że miałaś odwagę i siłę by coś zmienić w swoim życiu :) Wspaniale! I choć początki nie były usłane różami to dałaś radę :) Gratuluję i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Z rozrzewnieniem przeczytałam tą Twoją historię.Myślę że najważniejsze, iż odnalazłaś się Tam gdzie Jesteś obecnie.A do Krakowa wrócisz na pewno, czego Ci z serca życzę:))))
    Pozdrawiam bardzo serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  10. Jak czytam twoje poczynania, to przypominam siebie 11 lat temu jak przyjechałam do Polski, prawda nie leciałam samolotem, ale jechałam całą noc autobusem. I na początku też nic nie rozumiałam , tylko z obrazków. Kupiłam siostrze na 25 urodziny kartkę z 25-rocznicą ślubu, było śmiechu. Ale mi było lepiej , bo była mama, siostry i dalsza rodzina. Ale i tak tęskniłam za domem , teraz jest inaczej, mam dwa domy i na razie zostaję w Polsce;))
    Pozdrawiam cieplutko;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Podziwiam cię za odwagę ,musi być bardzo cięzko tak wszystko zostawić i odjechać w nieznane , opisałaś to bardzo obrazowo ,dobrze,że jesteś tam szczęśliwa i tak trzymaj !
    pozdrawiam i zyczę ci spełnienia marzeń :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Odnalazłaś się w tym innym świecie, pomimo wszystkich trudności. Jesteś dzielną i odważną dziewczyną, przykładem że czasem warto zaryzykować i pójść w nieznane. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Aguś:) Piękna rocznica - dałaś radę! A to najważniejsze:) I nauka i doświadczenia płynące z tych siedmiu lat.. Dzielna jesteś kobietka!
    Cork na obrazku - śliczne, życzę Ci wielu dobrych chwil w tym zakątku świata.. I tego, żeby kiedyś drogi zaprowadziły Cię w strony rodzinne:) Ha. Taka refleksja.. Mnie zagranica kojarzy się głównie z wyjazdami urlopowymi.. I pomimo wiedzy, że jestem gdzieś na chwilę i że za chwilę wracam do domu i tak pojawia się takie uczucie... tęsknoty za krajem, domem, bliskimi.. Tym bardziej podziwiam Twoją decyzję i konsekwencję i wytrwałość.. Pozdrowienia cieplutkie z deszczowej polskiej Północy:)

    OdpowiedzUsuń
  14. Zaczytałam się bardzo... aż mi łezki poleciały. Wczoraj wyjechała moja córka z wnuczką do Londynu (były w odwiedzinach u mnie), są już tam rok. Dzięki twojej notce widzę co ona przeżywa, choć robi dobrą minę i stara się nie narzekać. Pozdrawiam cieplutko i będę do ciebie zaglądać :)

    OdpowiedzUsuń